Uczmy dzieci samodzielności

Nie zapomnijmy o wsparciu

W dorosłym życiu samodzielność jest czymś oczywistym, ale z wieloma wyzwaniami wcale nie radzimy sobie sami, lecz korzystamy z pomocy fachowców, albo prosimy o wsparcie naszych bliskich. Czasem dlatego, że brakuje nam kompetencji, by poradzić sobie samemu, a czasem dlatego, że po prostu mamy słabszy moment, nie czujemy się na siłach. I to jest równie oczywiste, jak nasza samodzielność. Do samodzielności dzieci podchodzimy jednak inaczej.

To, że coś potrafię nie znaczy, że zawsze mi wychodzi

Musiałam ostatnio kupić bilety na samolot. Umiem wyszukać optymalne połączenie, wypełniać internetowe formularze danych, umiem posługiwać się kartą kredytową i robić internetowe zakupy. Mam wszystkie umiejętności potrzebne do zakupu dwóch biletów lotniczych tam i z powrotem, nawet z przesiadką. A jednak tym razem stres związany z podróżą był tak duży, że wciąż nie mogłam sfinalizować transakcji. Zaczynałam kilka razy i… wciąż coś mnie zatrzymywało, rozpraszało.

Pomógł mi mój mąż. Nie usłyszałam od niego „Jesteś dorosła, musisz sobie z tym poradzić”, lecz „Widzę, że jest ci trudno. Mogę ci w tym pomóc.” I w końcu kupiłam te bilety samodzielnie. Akceptacja i zrozumienie, jakie dostałam sprawiły, że pokonałam trudność. Ale wiem, że mogłam też poprosić go, żeby zrobił to za mnie i wcale nie musiałabym się tego wstydzić.

A jak to jest z dziećmi i ich samodzielnością? Ile razy słyszą od dorosłych: 

„Jesteś już na tyle duży, że powinieneś sam wiązać buty.”

„To wstyd, żeby taka duża panna nie umiała sama zrobić sobie kanapki.”

„Nastoletni chłopak nie może zapominać o tym, co ma zadane.”

„Jak będziesz miał trzydzieści lat też będzie ci matka ubrania prasowała?!”

„Nie mogę ci pomagać w tak prostych sprawach, kiedy ty się wreszcie tego nauczysz?!”

Ileż w tym „zawsze” i „nigdy”. A przecież życie skłąda się nie tylko z reguł, ale i wyjątków.

Jak uczymy dzieci samodzielności

Często stosowaną metodą nauki samodzielności jest presja i odmowa pomocy. Naszą pomoc dajemy dziecku lub jej odmawiamy według własnego uznania, zupełnie nie zważając na to, czy dziecko jej potrzebuje, czy nie. Malucha, który chce sam podreptać po trawniku trzymamy kurczowo za rączkę „bo się przewróci”, choć on chciałby i może już chodzić sam. Nastolatka wozimy do szkoły, choć chciałby i mógłby jeździć sam autobusem. Ale kiedy ten sam nastolatek nie bardzo ogarnia przygotowanie sobie prostego obiadu, mówimy „Musisz to umieć, jesteś już za duży, żebym cię obsługiwała”. Kiedy tenże nastolatek zapomina o czekającym go sprawdzianie, albo nie zabiera do szkoły potrzebnego zeszytu, słyszy „Jak możesz nie ogarniać tak prostych spraw?!”. 

Musisz. Zawsze. Nigdy. Nie masz prawa do słabszych chwil. Nie masz prawa do porażki.

Moment, kiedy dziecko ma zacząć coś robić samodzielnie (czyli bez naszej pomocy), wyznaczamy arbitralnie według naszych własnych przekonań. Jak idzie do szkoły musi umieć wiązać sznurówki. Dwulatek ma umieć zasypiać sam. Ośmiolatka musi już sama się czesać, a jedenastolatek ma sam pamiętać, co zadane i ile trzeba zapłacić składki za wycieczkę. To my decydujemy o tym, kiedy i co dzieci mają robić bez naszej pomocy. Oraz określamy, w jaki sposób mają to robić. Tym arbitralnym i kategorycznym podejściem frustrujemy zarówno dzieci, jak i siebie. Bo do samodzielności w wykonywaniu różnych działań i do odpowiedzialności za nie dzieci dojrzewają w różnym tempie i w różny sposób. Czasem inaczej, niż nam się wydaje, że powinny.

Te osławione sznurówki jeden zacznie wiązać jeszcze jako przedszkolak, a drugi dopiero w wieku 10 lat. Samodzielne organizowanie sobie czasu, planowanie odrabiania lekcji, pamiętanie o wszystkich szkolnych zadaniach jednemu przychodzi łatwiej, innemu trudniej. Jedna nastolatka już świetnie gotuje, a jej rówieśniczka nawet jajecznicy nie zrobi, za to jest niezastąpiona, gdy trzeba zorganizować w klasie zbiórkę charytatywną, natomiast ich kolega z klasy ani nie gotuje, ani nie organizuje, ma jednak niesamowitą wiedzę przyrodniczą i robi świetne zdjęcia. U każdego dziecka różne obszary rozwijają się w różnym tempie. Nie każdy sześciolatek musi umieć jeździć na rowerze, nie każdy pierwszoklasista musi umieć samodzielnie spakować swój szkolny plecak. We właściwym dla swojego indywidualnego rozwoju czasie, kiedy będzie taka potrzeba i pojawi się wewnętrzna motywacja, większość dzieci zdobędzie potrzebne umiejętności. 

Mój syn nauczył się wiązać sznurówki gdy miał 9 lat. Nauczył się tego w ciągu 10 minut, bo bardzo pragnął mieć prawdziwie piłkarskie buty do grania „w nogę”, a te występowały wyłącznie w wersji sznurowanej. Za to czytać potrafił jeszcze zanim rozpoczął naukę w szkole. Nie, nie uczyliśmy go tego, jedynie odpowiadaliśmy na zadawane przez pięciolatka pytania o literki, wyrazy, dwuznaki. Był ciekaw książek i chciał poznawać je sam, więc nauczył się czytać wcześniej niż większość jego rówieśników. 

Kto ma prawo do słabości

Nam dorosłym zdarza się, że coś zawalimy, z czymś sobie nie poradzimy, coś nam nie wyjdzie. Mamy zwykle poczucie winy, ale też rozumiemy, że tak po prostu bywa. Nasze niepowodzenia nie są powodem do przypuszczeń, że będziemy fajtłapami do końca życia. Przecież każdy może mieć gorszy czas. Dobrze nam wtedy robi pomoc najbliższych. Dobrze nam robi, kiedy słyszymy „Nie oceniaj się tak surowo. Daj sobie czas. Odpocznij. Masz prawo do słabości, przecież nie jesteś robotem”. Dzięki takim słowom, dzięki temu, że nasi bliscy akceptują nas również wtedy, kiedy nie mamy siły, mobilizujemy się i po jakimś czasie znów stajemy gotowi podjąć wyzwania.

Od dzieci oczekujemy natomiast, że kiedy już nauczą się coś robić, to nigdy nie będą potrzebowały naszej pomocy w tym zakresie. Skoro siedmiolatka nauczyła się wiązać sznurówki, to nie może już prosić, by mama zrobiła to za nią. Jeśli zdarza się dzieciom w ich samodzielności zrobić krok w tył, zamiast im pomagać, wzmagamy tylko nasze wymagania. Dzieciom nie dajemy prawa do słabości.

Mój syn ostatnio często zapomina o różnych szkolnych sprawach. A to nie zabierze potrzebnego zeszytu, a to nie zrobi ćwiczeń, a to nie odda pracy do sprawdzenia. Czegoś nie przyniesie, coś zgubi, czegoś nie sprawdzi. Leń? Olewa sobie? Demonstruje swoją nastoletniość? Z pewnością niektórzy tak to postrzegają. Ja natomiast widzę, że jest mu po prostu trudno wszystko ogarnąć. Nie że nie chce. Widzę, że się stara, ale jak zadba o jedno, posypie się drugie. Być może inne sprawy zaprzątają go tak bardzo, że na tę logistykę dnia codziennego już brakuje w głowie mocy przerobowych i pamięci. Może jest zmęczony kilkumiesięcznym wysiłkiem w szkole. Może otumaniony alergią na wiosenne pyłki.  Pomagam mu przetrwać ten trudniejszy czas i wierzę, że stopniowo będzie sobie radził coraz lepiej i coraz samodzielniej. Przypominam o zajrzeniu do kalendarza i notatek, pomagam zaplanować czas. Niektórzy na pewno uznają, że jestem nadopiekuńcza, że powinnam go zostawić z tym samego, to się szybciej nauczy, że on musi ogarniać to wszystko sam, bo to jego obowiązki. A ja myślę, że to, co naprawdę muszę to uważnie przyglądać się mojemu dziecku i sobie i mądrze dobierać proporcje pomiędzy pomocą i wsparciem, a pozostawieniem przestrzeni na samodzielność i czasami również frustrację. 

Uczmy samodzielności, ale nie zapomnijmy o zaufaniu

Wierzę, że dzieci nie wrabiają nas podstępnie w wyręczanie ich. Jeśli proszą o pomoc, albo z czymś sobie nie radzą, to mają ku temu powód. Nie oszukują nas czekając, żebyśmy ich wyręczali dla ich wygody. Tak naprawdę one też chcą samodzielności, chcą mieć wpływ na swoje sprawy, chcą mieć swoją przestrzeń bez rodziców. To naturalne dążenie. Więc kiedy pomagam moim dzieciom w czymś, co wydaje się że powinni umieć zrobić sami, nie obawiam się „że im tak zostanie”. Ufam w ich rozwój.

Oczywiście, że ten kij ma dwa końce. Oczywiście, że nie możemy wyręczać dzieci za każdym razem, kiedy jest im trudno. Pokonując trudności uczą się i nabierają pewności siebie. Frustracja, wyzwania, przeszkody, wysiłek – to wszystko jest potrzebne. Myślę jednak, że powinniśmy bardziej uważnie przypatrywać się potrzebom dzieci, z większą dozą zaufania i zrozumienia niż podejrzliwości. Każdy z nas – niezależnie od wieku, dziecko, dorosły, starzec powinien mieć prawo do bycia słabym. Słabość jest częścią życia tak samo, jak jest nią samodzielność. Czasem więcej jest jednej, czasem drugiej. Będę więc pomagać moim dzieciom, jeśli będą tego potrzebowały. I nie mam wątpliwości, że pewnego dnia powiedzą mi „Dzięki mamo, zrobimy to już sami”.

Elżbieta Manthey